Zbliża się już kwiecień, a więc
czas, w którym co roku, niczym Nobunaga Oda podejmuję wszelkich starań aby znaleźć
pracę jako nauczyciel. W związku z tym zacząłem wysyłać masę
CV i LM po szkołach w powiecie kościerskim, kartuskim, bytowskim,
gdańskim i Trójmieście. Nie da się ukryć, że jest to masa
pracy. No nic, może szczęście się do mnie uśmiechnie ^_^
Powiedziałem kiedyś do przyjaciela,
że chciałbym mieć na powrót 10-12 lat i niczym się nie
przejmować. Wtedy myślałem, że szkoła to swego rodzaju
nieunikniony obowiązek. Ileż bym dał, aby dzisiaj mieć takie
obowiązki. Dorosłe życie ni jak ma się do tego, co sobie wówczas
wyobrażałem.
Edukację zacząłem w zerówce w
Przedszkolu nr 2 przy ulicy Brzechwy (dzisiaj to Niepubliczne
Przedszkole Puchatek). Od tego czasu minęło ponad 20 lat. Biję się
w pierś bo nie pamiętam już nazwisk swoich wychowawczyń. Pamiętam
natomiast ich imiona: Pani Ela i Pani Ewa. Pamiętam również, że
należałem do grupy Sówek. Jak to o nas mówiono „Sówki, mądre
główki”. Może coś w tym było, bo wychodząc z zerówki
potrafiliśmy już pisać, płynnie czytać i liczyć w zakresie 50.
Kiedy dzisiaj spotykam się ze znajomymi, z których część ma już
własne dzieci w podobnym wieku, zauważamy, że nasze pokolenie
potrafiło na tym etapie znacznie więcej. Podobno dzisiaj nie wolno
uczyć czytać w zerówce, a zaledwie poznawać literki i opcjonalnie
składać sylaby.
Z zerówki nie pamiętam zbyt wiele.
Chodzą mi po głowie huśtawki z podbitkami oraz nowe ciężarówki,
którymi można było się pobawić w nagrodę za dobre sprawowanie –
jakoś tego nie doczekałem :D
Faktyczną naukę rozpocząłem w 1994
roku. Rodzice długo dywagowali nad wyborem szkoły. W grę wchodziła
SP nr 1 i SP nr 6. Obie placówki były całkowicie różne. Pierwsza
była jedną z najstarszych w mieście, druga z kolei była najnowszą
i największą. Drugą sprawą była opinia o szkołach. Niechętnie
przyznaje, że w oczach moich rodziców „szóstka” nie miała
najlepszej reklamy. Niechętnie przyznaję, że podobne opinie można
spotkać jeszcze dzisiaj. Mimo wszystko trafiłem do „szóstki”
bo miałem do tej szkoły najbliżej – 30m piechotą, a dokładnie
jedno przejście przez ulicę.
Trafiłem do klasy I E. Moją
wychowawczynią została Pani Gabriela Brzoskowska. Przez pierwsze
trzy lata, chyba poza jednym wypadkiem nie naraziłem się mojej
wychowawczyni. Ten jedenyny raz pamiętam jak by to było wczoraj.
Nawet w tym momencie zastanawiam się czy w ogóle o tym pisać, bo
teraz wydaje się to tak głupie i prozaiczne, że aż mi wstyd. No
nic. Pewnego razu mieliśmy w domu streścić jakąś lekturę o
zabłąkanej owieczce czy koźlątku – bez znaczenia. Twardo się
uparłem, że tego nie zrobię bo mi się nie chce. Wyglądało to
zapewne tak jakbym tupał nóżkami i krzyczał – NIE I KONIEC.
Mama była wzywana na rozmowę do szkoły. Wtedy było mi naprawdę
głupio, dzisiaj już się tylko z tego śmieję.
W tym miejscu opiszę pokrótce
szkołę, bo jakby nie było spędziłem w niej 9 lat. Mój pierwszy
apel inauguracyjny odbył się na patio. Dyrektorem był wówczas
Dariusz Męczykowski i Marzena Basendowska. W niespełna miesiąc
później odbyło się pasowanie na ucznia, na wielkiej auli. Nie
zapomnę chwili, kiedy dyrektor Basendowska pasowała mnie wielką,
żółtą kredką.
Szkoła uchodziła wówczas za molocha
– była wstanie pomieścić ok 1000 uczniów, co na warunki
kościerskie było niewyobrażalną liczbą. Nie ma co ukrywać, z
zewnątrz byłą obskurna, obłożona płytami azbestowymi – nie to
co dzisiaj: kolorowa, ekologiczna. Wewnątrz było zupełnie inaczej
– dość przytulnie jak na swój surowy charakter. Do „szóstki”
prowadziły dwa wejścia, czasami trzy. Jedno frontowe, drugie przez
szatnie i trzecie przez aule sportową. Tuż za drzwiami frontowymi
stała portiernia, a na ścianie obok wisiał wielki obraz patrona
placówki, ks. dra Bernarda Sychty. W prawo skręcało się na
skrzydło bloku IV-VI, a z czasem także na I-III gim. Kierując się
na wprost od wejścia dochodziło się do bloku I-III klas
elementarnych i auli. Skręcając na lewo od wejścia znajdowały się
gabinety dyrekcji, sekretariatu i duża stołówka. W podziemiach
mieściła się szatnia podzielona identycznie jak wyższe piętro.
Tuż przy szatniach starszaków mieściła się mała sala
gimnastyczna (korekcyjna), z czasem zamieniona na szkolną siłownię.
Na pierwszym i drugim piętrze
znajdowały się sale zajęć tematycznych – oddzielne dla
plastyki, techniki, muzyki itp. Tuż nad pomieszczeniami dyrekcji i
stołówką znajdowały się gabinety medyczne, biblioteka z
czytelnią i świetlica. Na tej kondygnacji znajdował się również
sklepik. Pamiętam, że będąc klasach młodszych, było się dostać
tam bardzo ciężko. Dostępu na hole starszaków pilnowali
nauczyciele i dyżurni starszacy. Wiecznie się z nimi „bawiliśmy”
w to komu uda się obok nich przebiec. Oczywiście z wiekiem
zmieniały się preferencje, więc pewne miejsca w szkole zyskiwały
na rzecz innych: duże hole gdzie graliśmy w nogę szmacianką,
potem boisko.
Oceny miałem zawsze w granicach 4-5.
Pomimo tego każdemu zdarzają się wpadki. Pierwszą banię dostałem
w drugiej klasie z dyktanda. Dziwne, bo zawsze miałem 5. Sprawa się
wydała na naukach przedkomunijnych. Najwyraźniej moja mama dostała
wiadomość od innej dobrze poinformowanej matki. Liczyłem się z
tym faktem i z niecierpliwością czekałem kiedy rozegrają się te
dantejskie sceny. To co się wydarzyło po wspomnianym spotkaniu
przerosło moje wyobrażenia – zero „paskowej herbatki”, zero
szlabanów. Nie było kary, która mogła zaboleć każdego w moim
wieku. Było znacznie gorzej. Musiałem wysłuchać długiego kazania
rodziców o kłamaniu, o tym, że uczę się dla siebie (czego
wówczas nie rozumiałem). Dzisiaj chyba wolałbym dostać porządne
lanie aniżeli tego słuchać. Cała ta pogadanka odcisnęła mi się
dobrze w pamięci.
Prawdziwa nauka zaczęła się chyba w
czwartej klasie, kiedy to doszły nowe przedmioty: biologia,
geografia, historia. Nie jestem pewien czy także fizyka i chemia, bo
nie jestem wstanie sobie przypomnieć kto miałby mnie jej uczyć.
Wydaję mi się, że z tymi przedmiotami zetknąłem się dopiero w
gimnazjum.
W czwartej klasie zmieniła się
także wychowawczyni. Pani Anna Słupikowska uczyła historii i
najprawdopodobniej była jedną z pierwszych osób, która popchnęła
mnie ku temu przedmiotowi. Nie było to takie proste, bo historia
była wówczas moja nemezis. Dosłownie umierałem na lekcjach
poświęconych archeologii i życiu chłopa w Biskupinie. Aby nie
dostać lufy, ratowałem się tym, że na sprawdzianach pisałem oba
rzędy. Pamiętam, że w czwartej klasie podręcznik do historii był
fioletowy i był też niejako wprowadzeniem do faktycznej nauki
przedmiotu w latach następnych. Tematy i epoki zmieniały się jak w
kalejdoskopie. Moje oceny uległy zmianie wraz z pojawieniem się
tematów o pierwszych Piastach. Pamiętam, że ze sprawdzianu
dostałem wówczas 5-. Potem już były tylko podobne oceny. Niestety
rok zbliżał się ku końcowi i chyba rzutem na taśmę, moja ocena
końcowa wyniosła 4-. W piątej klasie tylko raz dostałem 4+ z
kartkówki i do dzisiaj mam wrażenie, że tylko dlatego, że
popełniłem jeden błąd ortograficzny.
Jeżeli mnie pamięć nie myli, w
połowie piątej klasy, Pani Słupikowska wzięła urlop
macierzyński. Przez długi czas klasa nie była świadoma co stało
się z naszą wychowawczynią. Nie pamiętam jak do tego doszło, ale
dziewczyny wpadły wówczas na pomysł aby wysłać do Pani
Słupikowskiej delegację. Ostatecznie wybrano Natalię Buszman,
Aleksandrę Daszek i jej siostrę Alę. Po wszystkim było już
wiadomo, że nasza wychowawczyni nie wróci tak prędko do szkoły –
nasza klasa w każdym razie tego nie doczekała.
Nową wychowawczynią została nasza
nauczycielka j. polskiego, Pani Anna Dziemińska. Wzięła ona
wówczas podwójne wychowawstwo, bo sama opiekowała się już
równoległą klasą C. To z tą klasą nasza była najbardziej
zżyta. Nie ulega wątpliwości, że miały na to duży wpływ
wspólne wycieczki i wyjazdy.
Nie licząc 4 klasy każdy rok
podstawówki kończyłem z wyróżnieniem.
Byłem drugim rocznikiem, który swoją
edukację kontynuował w gimnazjum. Dzisiaj mówi się wiele złego o
tym szczeblu edukacji. Fakt rozrywa się pewne więzi, które przez
ostatnie sześć lat w jakiś sposób się wytworzyły. Nasza
placówka przynajmniej wówczas była chyba inna, niż to co się
teraz słyszy o ogóle gimnazjów. Po pierwsze klasy były
przenoszone w stosunku 1/3-1/2 poprzedniego składu osobowego. Po
drugie zaś dozwolone były migracje między blokiem wspólnego
obcego języka wiodącego. Tak też z takiej migracji skorzystał mój
kolega z boiska Paweł Mania (z czasem okazało się nawet, że
jesteśmy dalekimi kuzynami). Pozostały procent osób stanowili
uczniowie z „jedynki” i „dwójki”.
W 2000 r. z byłej klasy VI D i VI E i
wspomnianych nowych uczniów utworzono klasę I F. Naszą nową
wychowawczynią została Pani Alicja Pawłowska ucząca j. polskiego.
Do gimnazjum uczęszcza młodzież w
wieku 13-16 lat. To chyba wtedy rodzą się pierwsze przyjaźnie.
Moim najlepszym przyjacielem był i jest Włodek Czuba. Włodek
trafił do mojej klasy jeszcze w podstawówce (4 klasa). Osoba
nieprzeciętna, swego czasu legenda szkoły. Nauka przychodziła mu
bardzo łatwo. Niemal zawsze miał najwyższą średnią w gimnazjum.
Ten kto go nie znał miał wrażenie, że całe dnie spędza nad
książkami. Prawda była inna. Wtedy kiedy nie byliśmy razem w
szkole muzycznej to byliśmy na boisku centralnym (dzisiaj parking
Lidla). Kiedy się uczyliśmy? Hmm najlepszą odpowiedzią będzie
odpowiedź „kiedy trzeba było” - na ogół 20 min przed
sprawdzianem. Jak na tym wychodziliśmy? - Zaskakująco dobrze. Ja
skończyłem ze średnią 4.92, Włodek nie pisał testu
matematycznego, a jego średnia była na poziomie 5.3.
Tyły szkoły z widocznym boiskiem do koszykówki |
Tyły szkoły z widocznym boiskiem do piłki nożnej. Za nim znajduje się jeszcze plac dla dzieci oraz betonowe boisko do piłki ręcznej, które zimą zamieniane jest na miejskie lodowisko |
Zbliżenie na plac zabaw dla najmłodszych |
Do dzisiaj utrzymujemy także luźne
kontakty z innymi ludźmi z paczki: Pawłem Manią czy Andrzejem
Olczykiem, Tomkiem Repińskim.
Gimnazjaliści zobligowani byli do
trzymania dyżurów przed frontowym wejściem. Byli oni wybierani
drogą zapisów na listę. Osobiście uważam to za najnudniejszy
obowiązek szkolny. 8 godzin na krzesełku z kartką, na której
zapisywało się osoby, które wychodziły i wchodziły do szkoły.
Poza tym człowiek czuł się jak donosiciel. Zdecydowana większość
rówieśników była nam przecież znana. Prawdopodobnie byłem
zapisywany na takiej liście z 10 razy dziennie. Każda przerwa
stanowiła dla chłopaków z mojej klasy przepustkę na boisko. 10
min bez gry w Warszawę, albo 20 min bez małego meczu, było wówczas
czasem zmarnowanym.
W gimnazjum podjąłem decyzję o tym
co chciałbym robić w życiu. Już wówczas wiedziałem, że zrobię
wszystko aby zostać dobrym nauczycielem. Wpływ na to miało dwóch
wybitnych nauczycieli i jedno wydarzenie.
Pierwszym z wspomnianych nauczycieli
była moja wychowawczyni, Pani Pawłowska.
Muszę przyznać, że nie lubiłem
wówczas języka polskiego, ale to z tego okresu pozostają mi
wspaniałe wspomnienia o tym przedmiocie. Jednym z nich jest pamięć
o tym, jak czytałem swoje wypracowanie z obrony Antygony przed klasą
– mojego życiowego osiągnięcia, 4+ z pracy pisemnej z „polaka”.
Po głowie, chodzi mi również
sytuacja gdzie będąc totalnie nieprzytomnym na lekcji o koniunkcji,
jak się później okazało podczas rekapitulacji, byłem jedyny,
który czuwał. Sama Pani Alicja podsumowała to mniej więcej tak
„No. Proszę, a myślałam, że całą lekcję przespałeś”.
Pani Pawłowska pomagała nam podjąć
właściwą decyzję co do wyboru szkoły średniej. Ja wybierałem
szkoły patrząc przyszłościowo tj. kolejno technikum budownictwa,
technikum ekonomiczne, technikum drzewne. Było to podyktowane przede
wszystkim względami ekonomicznymi. Moi rodzice nie byli pewni, czy
będzie ich stać aby opłacić mi studia. Nie byli też przekonani
co do wyboru ogólniaka, bo jak podkreślali po ogólniaku nie ma się
wykształcenia. Pani Pawłowska długo próbowała mi przemówić, że
powinienem iść do klasy mat-fizu, opcjonalnie do humanistycznej.
Finalnie trafiłem na szczyt listy w technikum budowlanym.
Drugim nauczycielem, który przyłożył
rękę do tego, kim dzisiaj jestem był Pan Krzysztof Pałubicki,
nauczyciel historii. Pamiętam dzień, kiedy zostałem wyznaczony do
odpowiedzi – była to druga lekcja z nowym prowadzącym. Zapewne
było tak, że Pan Pałubicki spojrzał do dziennika i zauważył
swojego imiennika, którego wyznaczył do odstrzału. Pomimo tego, że
nie było mnie na poprzednich zajęciach (poszedłem z Włodkiem na
apel do Szkoły Muzycznej), to mojemu, dzisiaj już mogę chyba
powiedzieć, mentorowi nie udało się mnie rozłożyć na łopatki.
Pan Krzysztof miał specyficzny sposób
prowadzenia lekcji. W dzisiejszych warunkach czytelnictwa wśród
Polaków wydaje mi się, że najsensowniejszy. Otóż Pan Pałubicki
wychodził z założenia, że zdecydowana większość uczniów nie
czyta podręczników, a tym bardziej książek, dlatego też przez
część lekcji opowiadał nam o historii, a potem dyktował obszerną
notatkę do zeszytów. Sposób w jaki opowiadał był nadzwyczajny.
Bywało, że odpływałem i miałem wrażenie, że historie, które
opowiadał toczyły się obok mnie. Kiedy studiowałem przestrzegano
nas przed tego typu prowadzeniem zajęć. Osobiście podchodzę
trochę sceptycznie do dydaktyki niekonwencjonalnej. Warto dodać, że
osoby uczone przez Pana Krzysztofa prezentowały przyzwoity poziom
wiedzy historycznej. Dowody można by mnożyć, wystarczyło wówczas
spojrzeć na naszą klasę. Konkursy historyczne wygrywaliśmy w
cuglach przed uczniami z innych klas.
To właśnie jeden z konkursów
historycznych sprawił, że na dobre zainteresowałem się historią.
W III klasie gimnazjum chciałem sobie podnieść ocenę końcową z
tego przedmiotu. Wprawdzie miałem z niej 5, ale na tle mojej klasy
nie było to niczym nadzwyczajnym. Poszedłem z ciekawości na
konkurs organizowany przez kuratorium oświaty. Jakież było moje
zdziwienie kiedy na liście osób, które przeszły eliminację
zobaczyłem poza nazwiskiem Włodka Czuby, Karoliny Wałaszewskiej i
Anny Meyer. Potem już poszło od etapu do etapu. Finalnie
przeczytałem trochę książek o tematyce stricte i około
historycznej, zdałem parę egzaminów i zostałem historykiem z
specjalizacją nauczycielską.
Gimnazjum opuszczałem z żalem.
Wiedziałem, że nikt z mojej klasy nie złożył podania do
technikum budowlanego. Na szczęście znalazło się tam paru
znajomych z podstawówki.
Kto mnie zna ten wie, że ot tak nie
opuściłem swojej ulubionej szkoły. Cytując Terminatora, wychodząc
powiedziałem do Pani Alicji „Ja tutaj jeszcze wrócę”. I
wróciłem po paru latach na praktyki do mojego mentora, Pana
Krzysztofa. Nie ukrywam, praca wyczerpująca, ale i dająca wiele
radości, zwłaszcza kiedy ktoś zostaje po zajęciach i oczekuje
odpowiedzi, na które nauczyciel jej nie ma. Ileż uciechy daje
przeszukanie książek aby dać zadowalającą odpowiedź nawet parę
dni później. Jeżeli ktoś się czuje na siłach zachęcam do
sprawdzenia jak to jest po drugiej stronie biurka.
Chyba nikt nie lubi czytać
przydługich wpisów. To jakie wspaniałe wspomnienia i przygody
przeżyłem w „szóstce” nie sposób opisać w zaledwie w kilku
zdaniach. Pisząc tego posta ciągle sobie coś przypominałem. Żeby
tak kiedyś udało się zebrać masę takich wspomnień i pokusić
się o małą monografię spisaną przez absolwentów placówki.
Zalążek już jest – wystarczy zajrzeć na stronę placówki,
gdzie umieszczone są krótkie wspomnienia byłych uczniów.
I na koniec. Jeżeli ktoś z
czytających będzie miał problem, do jakiej szkoły posłać swoje
dziecko w Kościerzynie, to z całego serca doradzam „szóstkę”.
Każdą bestię można oswoić, a ta jest wyjątkowo przyjazna. Niech
dodatkowym argumentem będzie fakt, że placówka ta bardzo dobrze
przygotowuje do egzaminów i różnego rodzaju konkursów.
Tą drogą chciałbym podziękować
moim nauczycielom z podstawówki i gimnazjum:
- Pani Gabrieli Brzoskowskiej (nauczanie początkowe, wychowawca) - za to, że wiem, iż każdy ma swoje obowiązki, nawet jeżeli nie są one mu na rękę.
- Pani Annie Słupikowskiej (historia, wychowawca) – za to 4+ dzięki, któremu zaglądam do słownika, kiedy nie wiem jak coś napisać.
- Pani Annie Dziemińskiej (j. polski, wychowawca) – za to, że ścigała nas nad jeziorem, kiedy całą klasą uciekliśmy z lekcji. Dzisiaj zdaję sobie sprawę jakie konsekwencje mogła ponieść nasza wychowawczyni.
- Pani Alicji Pawłowskiej (j. polski, wychowawca) – za to, że dzisiaj nadal mam chęci aby uczyć innych.
- Panu Krzysztofowi Pałubickiemu (historia) – za to, że jestem historykiem. Dziękuję też za opiekę na praktykach.
- Panu Łukaszowi Wojtysiakowi (WOS) – za to, że płacę podatki i nie unikam wyborów, chociaż czasami nie wiadomo czy warto głosować.
- Pani Monice Szulc (j. angielski) – za to, że czasami warto przetłumaczyć sobie słowa piosenek, niekoniecznie Robbiego Williamsa.
- Pani Irenie Strahl (j. niemiecki) – za przyjemne lekcje w grupach. Niestety nadal nie pałam miłością do tego języka.
- Pani Jarosławie Woźniak (geografia) – za to, że nie zawsze muszę używać GPS i za to, że wiem, iż pomarańcze można wyhodować w domu
- Pani Kazimierze Lidke (biologia) – za to, że rozróżniam drzewa, a jak już mam gdzieś biegać to w lesie. Przepraszam, nadal nie lubię wodorostów
- Panu Markowi Ferdynusowi (matematyka) – za to, że będąc moim sąsiadem wypominał mi na lekcjach, że zadania domowe robi się w domu, a nie gra do ciemnego w piłkę pod blokiem. Przepraszam, ale do dzisiaj nie rozróżniam cyfr rzymskich powyżej 49.
- Pani Hannie Plichta (matematyka) – za to, że matematyka nie była za łatwa.
- Pani Krystynie Bigus (muzyka) – za to, że polubiłem grę na gitarze
- Panu Mariuszowi Apostelowi (technika) – za to, że nie gubię się w bryłach przestrzennych i oczywiście za kartę rowerową.
- Panu Januszowi i Pani Ewie Kuźma (WF, Sokół) – za kondycję i piłkę ręczną.
- Pani Marioli Czajkowskiej (WF) – za to, że czasami można pograć w siatkę.
- Pani Marii Werochowskiej (chemia) – za to, że nie postawiła mi Pani bani za ściąganie. Przykro mi, ale nadal nie rozróżniam kolorów czynników. Unikam kwasów, i substancji żrących.
- Panu Ryszardowi Nakielskiemu (fizyka) – za to, że wiem czym jest opór, dzięki czemu nie spaliłem jeszcze żadnej wierzy i głośników.
- Pani Beacie Chwarzyńskiej (fizyka) – za to, że wiem czym jest tarcie. Czasami ratuje to życie na drodze.
- Panu Mirosławowi Stępieniowi (informatyka) – za to, że wiem czym są algorytmy oraz za podstawy HTML
- Panu Jędrzejowi Abramowskiemu (religia) – za to, że jestem chyba dobrym człowiekiem
Autor: Krzysztof Grau
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeżeli masz zamiar napisać coś głupiego, to lepiej zachowaj to dla siebie. Jeżeli chcesz coś skrytykować, zrób to kulturalnie.