sobota, 25 stycznia 2014

Porozmawiajmy o... moim blokowisku.

        Utarło się już, że blokowiska to swego rodzaju maszyny do mieszkania, gdzie człowiek jest malutką istotą, której potrzeby ograniczają się do pracy, mieszkania, czasu wolnego. Kiedy Corbusier przedstawiał swoje idee modernistycznej architektury, zapewne nikt nie spodziewał się, że blokowiska na stałe wpiszą się w scenerię każdego miasta.

        Mieszkam na największej dzielnicy Kościerzyny, o której moje pokolenie zwykło już mówić centrum. Ile dokładnie jest na niej bloków? - naprawdę nie mam pojęcia. Być może jest ich za dużo, albo też za mało. Na mojej części ulicy występują trzy rodzaje czworoboków – tzw. punktowce, trzy i czteroklatkowce. Każde z nich liczy cztery piętra plus parter i wysunięta piwnica – łącznie ok 13m wysokości. Punktowce mają jedną klatkę schodową i 25 mieszkań, zaś pozostałe dwa typy liczą po 15. W Kościerzynie są jeszcze inne typy bloków – z mniejszą bądź większą liczbą klatek, róźną liczbą pięter. Pewne jest jedno – w mieście jest tylko jeden blok z pięcioma kondygnacjami, w którym brakuje windy (wymaganej od tej ilości pięter).
        Moje blokowisko jest niemal jak każde inne – wróć, jest wyjątkowe bo jest moje. Nie mieszkam na nim od dziecka, ale spędziłem tutaj dość czasu, aby do niego przywyknąć – może nie pokochać, ale polubić.
Do dzisiaj pamiętam moje pierwsze wyjście do piaskownicy. Wtedy bloki były brzydkie, szare, przypominały slumsy. Drzwi do klatki były drewniane, zniszczone, klamka się nie domykała. Przed klatką rosły dwa drzewa: dzika wiśnia i czereśnia – istotne punkty wychowania fizycznego na blokowisku. Piaskownica była murowana z cegieł, gzyms już się na niej rozpadał. W piaskownicy poznałem Paulinę, Kasię i Magdę. Pierwsze moje koleżanki, dzisiaj już żony i matki, czasami wpadające odwiedzić swoich rodziców. Foremki do piaskownicy były wówczas prozaiczne – duża łyżka stołowa zamiast łopatki, pudełka po maśle zamiast foremek. Nie znaczy to, że w ogóle nie miałem zabawek. Miałem ich sporo tyle, że rozlokowane w Podlesiu i Stawiskach. Tutaj miałem dużego Stara z 3 silosami – cud maszyna, dzisiaj już takich nie ma.

Front podwórka.
Widok na wiśnię, czereśnię, piaskownicę i huśtawki
Front podwórka.
Widok na parking, śmietnik, trzepak i jedno z boisk.

        Z czasem z blokowisk "wyszły" inne dzieci, co najważniejsze chłopacy – Marcin, Mateusz, Marek, Oskar, Szymon i jeszcze jeden Marcin i Szymon. Część z nich wyprowadziła się do domków. Ostatecznie zostałem ja, Marcin (Dodo), Andrzej (Olo), jego brat Artur, Dawid (Pluto), Mateusz (Kocioł), Oskar i przez dłuższy czas Marek. Te parę osób spędzało ze sobą niemal każdą wolną chwilę. Opanowaliśmy do perfekcji wdrapywanie się na wspomniane drzewa. Jak sobie przypomnę co wyczyniałem na nich w wieku 9 lat to przechodzą mnie dreszcze.
        Klasyczne zabawy typu berek szybko odeszły do lamusa. Szukanego zamieniliśmy na tzw. puchę. Bardziej dynamiczna odmiana szukanego, gdzie zaklepywało się do piłki, którą można było wykopać, jeżeli szukający był dość daleko od niej. Chowaliśmy się wszędzie – w krzakach, na drzewach, klatkach, piwnicach (tam nawet wisieliśmy pod sufitem). Ganianego zamieniliśmy na „ślepego”. Za moim blokiem ustawione były drabinki (miały być chyba miniaturą małpich gajów). Ślepy musiał po omacku się na nie wdrapywać i znaleźć kogoś, kto by go zastąpił. Na drabinkach skakaliśmy jak szympansy. Niestety i ta zabawa nie przetrwała próby czasu – za szybko rośliśmy i nie trzeba było się już wspinać aby kogoś znaleźć. Wystarczyło dobrze podskoczyć. Przed blokiem były także huśtawki. Zabawy na nich były cudaczne – skoki w dal z rozpędzonej huśtawki, rzut kapciem z huśtawki, czy też zawody kto więcej razy wykręci tzw. obkrętkę. Spółdzielnia musiała wówczas przyspawać na huśtawki blokady, które i tak wyłamaliśmy.
W tych dzikich zabawach nie jedną kość połamałem – spadając z drzewa na krawężnik połamałem żebra, lecąc z huśtawki na betonową piaskownicę połamałem rękę.

Tył podwórka.
Widok na drabinki, piaskownicę i małe boisko pomiędzy.
Tył podwórka.
Widok na jedno z większych boisk.
            Z biegiem lat zabawy się zmieniały – chłopacy poszli na prawo, dziewczyny na lewo. One skakały w gumę, organizowały sobie klub w piwnicy, my zaś całe dnie spędzaliśmy na grze w nogę. Na podwórku nie było boiska, było za to dość miejsca na zorganizowanie go sobie, co nie było w smak sąsiadom. Wydzieliliśmy sobie jedno duże boisko – ok 20x8m i dwa mniejsze. Za bramki służyły krzaki, piaskownica, drabinki, plecaki. Wystarczyło na podwórkowe warunki. Mieliśmy własną listę strzelców, piłki, które przez nieszczęsne krzaki często się przebijały. Zatracaliśmy się na całe dnie – od przyjścia ze szkoły do późnego wieczora. Graliśmy tak zapewne przez 5-7 lat nie mając przy tym na koncie żadnej zbitej szyby. Szyby, szybą, ale wrzątki na głowy się lały. Niektórzy sąsiedzi byli zawistni, nie pamiętali, jak wcześniej ich synowie robili to samo. O skoro już o starszym pokoleniu – chłopacy grali wtedy w noża. My chyba nigdy w to nie graliśmy, być może dlatego, że nadeszła era komputerów.
Moje blokowisko. 
A - blokowisko w latach 90-tych
B- blokowisko dzisiaj

            Era komputerów nas zmieniła – zaczęliśmy grać w Warcrafta III, a nasze życie podporządkowaliśmy obmyślaniu strategii na turnieje i temu aby przebić się na arenie europejskiej. Mieliśmy wówczas swoje 5 minut. Dzisiaj wspominam to z rozrzewnieniem. Czy żałuję straconego czasu? - Nie. Graliśmy dużo, być może za dużo, unikaliśmy szkoły, ale nigdy nie treningów w ręczną. Szczypior ratował nas chyba przed zatraceniem. Duży w tym wpływ nauczyciela WF – Janusza Kuźmy. W mojej szkole zwykło się mówić „kto ma zajęcia z Kuźmą, choćby nie chciał, to grał w Sokole”. Coś w tym było. Nasze podwórkowe boisko, zamieniliśmy wówczas na szkolne, znacznie większe i z bramkami.
          Dorośliśmy, zmieniliśmy szkoły. Pozostał nam Warcraft, ręczna, piłka nożna. Doszły nowe pasje – latem pływanie. Najpierw u genialnego instruktora Romualda Wołodźki, później sami szlifowaliśmy kondycję i siłę. Z biegiem czasu, z Dodem i Plutem stworzyliśmy własną siłownię w blokowej suszarni. Suszarnia miała swój surowy klimat - biała cegła i wieczny chłód, przeraźliwy zwłaszcza zimą. Zaczęło się dobieranie sprzętu, najpierw do wspólki z innymi chłopakami z innego osiedla, później samemu. Ostatecznie mieliśmy z Dodem własną siłownię – Pluto odpuścił, zajął się parkourem. Część sprzętu kupiliśmy za grosze, część zrobiliśmy z żelastwa i betonu. Zżyliśmy się ze sobą do tego stopnia, że do dzisiaj mówię o nim brat. Jakby nie było to on czuwał aby te 120kg nie roztrzaskało mi czaszki i odwrotnie. Z Dodem dobrze się ćwiczyło. Był znacznie większy i silniejszy ode mnie, a co za tym idzie ani jemu, ani mi nie chciało się ciągle wrzucać i zrzucać nakładu ze sztangi. Musiałem dźwigać tyle co on, dlatego siła rosła straszliwie szybko. Po 1,5 roku byłem wstanie wycisnąć na klatkę dwukrotność swojej masy.
           Z nowo poznanymi dziewczynami chodziliśmy na inne blokowiska grać w pingponga – był to chyba jedyny sport, w którym nie trzeba było dawać im dużo fory. To przy tym stole „przygotowywałem” się do matury.
         Najlepiej z tego wszystkiego wspominam letnie wyjścia na ławeczkę. Ciepła noc i koledzy dyskutujący przy piwku o tym co dla nich ważne. Dzisiaj ciężko nam się nawet razem spotkać.
Teraz bloki są już ocieplone, obłożone barankiem w ciekawych kolorach. Drzewom ścięto gałęzie do tego stopnia, że nikt już po nich nie chodzi. Drabinki usunięto, krzaki wykarczowano, piaskownice zburzono i postawiono nowe. Tylko huśtawki zachowały się w nie zmienionym stanie. Przez 20 lat drzwi do klatki wymieniono, każdorazowo podczas remontu klatki schodowej. W pobliżu pobudowano Biedronkę, Polomarket, Lidl, Carrefour – o dziwo lokalny Supersam dalej prosperuje.
         Blokowisko się zmieniło. Moi koledzy wyjechali na studia, ukończyli je i zanosi się na to, że nie powrócą już na swoje stare śmieci. Tylko ja wróciłem, licząc na to, że będę nauczycielem w swojej starej szkole. Nowe pokolenie dzieci i młodzieży siedzi pochowane w domach – grają na konsolach, komputerach. Na podwórku nie słychać już krzyków szalejących dzieci. Pracuję na dachach, więc widzę, że ta tendencja jest powszechna.
         Wracając do tego co napisałem na początku. Codziennie rano wstaje, wychodzę do pracy, wracam do domu po tych 72 stopniach, i tak na okrągło. Najwyraźniej takie jest życie w bloku. Dobrze wspominam czas dorastania, ale nie wiem, czy chciałbym aby moje dzieci wychowywały się w bloku. Możliwe, że sam mam już dość tej egzystencji w kostce. Chciałbym móc wyjść na swoje podwórko, gdzie sąsiedzi nie będą wiedzieć wszystkiego o wszystkich, nie zakażą mi rozpalić ogniska, włączyć muzyki, tylko po to, aby w spokoju napić się piwka.


Autor: Krzysztof Grau

7 komentarzy:

  1. Spoko artykuł :) Ja też czasami bawiłem się tam z Wami na tym osiedlu. Pzdr! Pobite gary!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i mam pierwszy komentarz. Szkoda tylko, ze nie wiem kto się ze mną bawił. ^_^

      Usuń
  2. Piłek trochę poszło na krzakach, warto dodać zawody w rzucaniu pomidorkiem na dach bloku, pachty, mecze piłkarskie z innymi dzielnicami, gra w piłkę o ścianę bloku (zapomniałem nazwy) i krzyki sąsiada spod trójki klatka C. Kto podwieszał się pod sufitem w piwnicy powinien zaraz się przyznać :). Skoro powiedziano o piwnicy to trzeba wspomnieć o ciemnicy gdzie nie dało się zapalić światła. No i ci co nam zabraniali grać w piłkę już w większości odeszli. Niesmak pozostał a przyszło kolejne pokolenie. Mieszkając w domku pewnie większości by nas ominęła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja pamietam. jak nazywala sie ta gra ^_^ Gralo sie w "Dziesiatki", albo jak to sie mowilo w "Dyche"

      Usuń
    2. Ah zapomniałem dodać. Nie wiem do końca kto się wpisał, ale dodam, że ostatnio musiałem tłumaczyć przyjaciołom z uczelni, wychowanym również na blokowiskach czym jest PACHTA. Jak to się mów "Kto nie skacze, nie jest z nami" :D

      Usuń
  3. Flip A Coin :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No no. Po tym wpisie zgaduje, że to na 100% Dodo. WC3, litr lodów, 2-3h przerzucania żelastwa, pizza, sobotnie piwko na huśtawce czy ławeczce. To wspominam najlepiej.

      Usuń

Jeżeli masz zamiar napisać coś głupiego, to lepiej zachowaj to dla siebie. Jeżeli chcesz coś skrytykować, zrób to kulturalnie.