Utarło się już, że blokowiska to
swego rodzaju maszyny do mieszkania, gdzie człowiek jest malutką
istotą, której potrzeby ograniczają się do pracy, mieszkania,
czasu wolnego. Kiedy Corbusier przedstawiał swoje idee
modernistycznej architektury, zapewne nikt nie spodziewał się, że
blokowiska na stałe wpiszą się w scenerię każdego miasta.
Mieszkam na największej dzielnicy
Kościerzyny, o której moje pokolenie zwykło już mówić centrum.
Ile dokładnie jest na niej bloków? - naprawdę nie mam pojęcia. Być może jest ich za dużo, albo też za mało. Na mojej części ulicy występują
trzy rodzaje czworoboków – tzw. punktowce, trzy i czteroklatkowce.
Każde z nich liczy cztery piętra plus parter i wysunięta piwnica –
łącznie ok 13m wysokości. Punktowce mają jedną klatkę schodową
i 25 mieszkań, zaś pozostałe dwa typy liczą po 15. W Kościerzynie
są jeszcze inne typy bloków – z mniejszą bądź większą liczbą
klatek, róźną liczbą pięter. Pewne jest jedno – w mieście
jest tylko jeden blok z pięcioma kondygnacjami, w którym brakuje
windy (wymaganej od tej ilości pięter).
Moje blokowisko jest niemal jak każde
inne – wróć, jest wyjątkowe bo jest moje. Nie mieszkam na nim od
dziecka, ale spędziłem tutaj dość czasu, aby do niego przywyknąć
– może nie pokochać, ale polubić.
Do dzisiaj pamiętam moje pierwsze
wyjście do piaskownicy. Wtedy bloki były brzydkie, szare,
przypominały slumsy. Drzwi do klatki były drewniane, zniszczone,
klamka się nie domykała. Przed klatką rosły dwa drzewa: dzika
wiśnia i czereśnia – istotne punkty wychowania fizycznego na
blokowisku. Piaskownica była murowana z cegieł, gzyms już się na
niej rozpadał. W piaskownicy poznałem Paulinę, Kasię i Magdę.
Pierwsze moje koleżanki, dzisiaj już żony i matki, czasami
wpadające odwiedzić swoich rodziców. Foremki do piaskownicy były
wówczas prozaiczne – duża łyżka stołowa zamiast łopatki,
pudełka po maśle zamiast foremek. Nie znaczy to, że w ogóle nie
miałem zabawek. Miałem ich sporo tyle, że rozlokowane w Podlesiu i
Stawiskach. Tutaj miałem dużego Stara z 3 silosami – cud maszyna,
dzisiaj już takich nie ma.
Front podwórka. Widok na wiśnię, czereśnię, piaskownicę i huśtawki |
Front podwórka. Widok na parking, śmietnik, trzepak i jedno z boisk. |
Z czasem z blokowisk "wyszły" inne dzieci, co
najważniejsze chłopacy – Marcin, Mateusz, Marek, Oskar, Szymon i
jeszcze jeden Marcin i Szymon. Część z nich wyprowadziła się do
domków. Ostatecznie zostałem ja, Marcin (Dodo), Andrzej (Olo), jego
brat Artur, Dawid (Pluto), Mateusz (Kocioł), Oskar i przez dłuższy
czas Marek. Te parę osób spędzało ze sobą niemal każdą wolną
chwilę. Opanowaliśmy do perfekcji wdrapywanie się na wspomniane
drzewa. Jak sobie przypomnę co wyczyniałem na nich w wieku 9 lat to
przechodzą mnie dreszcze.
Klasyczne zabawy typu berek szybko
odeszły do lamusa. Szukanego zamieniliśmy na tzw. puchę. Bardziej
dynamiczna odmiana szukanego, gdzie zaklepywało się do piłki,
którą można było wykopać, jeżeli szukający był dość daleko
od niej. Chowaliśmy się wszędzie – w krzakach, na drzewach,
klatkach, piwnicach (tam nawet wisieliśmy pod sufitem). Ganianego
zamieniliśmy na „ślepego”. Za moim blokiem ustawione były
drabinki (miały być chyba miniaturą małpich gajów). Ślepy
musiał po omacku się na nie wdrapywać i znaleźć kogoś, kto by
go zastąpił. Na drabinkach skakaliśmy jak szympansy. Niestety i ta
zabawa nie przetrwała próby czasu – za szybko rośliśmy i nie
trzeba było się już wspinać aby kogoś znaleźć. Wystarczyło
dobrze podskoczyć. Przed blokiem były także huśtawki. Zabawy na
nich były cudaczne – skoki w dal z rozpędzonej huśtawki, rzut
kapciem z huśtawki, czy też zawody kto więcej razy wykręci tzw.
obkrętkę. Spółdzielnia musiała wówczas przyspawać na huśtawki
blokady, które i tak wyłamaliśmy.
W tych dzikich zabawach nie jedną
kość połamałem – spadając z drzewa na krawężnik połamałem
żebra, lecąc z huśtawki na betonową piaskownicę połamałem
rękę.
Tył podwórka. Widok na drabinki, piaskownicę i małe boisko pomiędzy. |
Tył podwórka. Widok na jedno z większych boisk. |
Moje blokowisko.
A - blokowisko w latach 90-tych
B- blokowisko dzisiaj
|
Era komputerów nas zmieniła –
zaczęliśmy grać w Warcrafta III, a nasze życie podporządkowaliśmy
obmyślaniu strategii na turnieje i temu aby przebić się na arenie
europejskiej. Mieliśmy wówczas swoje 5 minut. Dzisiaj wspominam to
z rozrzewnieniem. Czy żałuję straconego czasu? - Nie. Graliśmy
dużo, być może za dużo, unikaliśmy szkoły, ale nigdy nie
treningów w ręczną. Szczypior ratował nas chyba przed
zatraceniem. Duży w tym wpływ nauczyciela WF – Janusza Kuźmy. W
mojej szkole zwykło się mówić „kto ma zajęcia z Kuźmą,
choćby nie chciał, to grał w Sokole”. Coś w tym było. Nasze
podwórkowe boisko, zamieniliśmy wówczas na szkolne, znacznie
większe i z bramkami.
Dorośliśmy, zmieniliśmy szkoły.
Pozostał nam Warcraft, ręczna, piłka nożna. Doszły nowe pasje –
latem pływanie. Najpierw u genialnego instruktora Romualda Wołodźki,
później sami szlifowaliśmy kondycję i siłę. Z biegiem czasu, z
Dodem i Plutem stworzyliśmy własną siłownię w blokowej suszarni. Suszarnia miała swój surowy klimat - biała cegła i wieczny chłód, przeraźliwy zwłaszcza zimą. Zaczęło się dobieranie sprzętu, najpierw do wspólki z innymi
chłopakami z innego osiedla, później samemu. Ostatecznie mieliśmy
z Dodem własną siłownię – Pluto odpuścił, zajął się
parkourem. Część sprzętu kupiliśmy za grosze, część
zrobiliśmy z żelastwa i betonu. Zżyliśmy się ze sobą do tego
stopnia, że do dzisiaj mówię o nim brat. Jakby nie było to on
czuwał aby te 120kg nie roztrzaskało mi czaszki i odwrotnie. Z
Dodem dobrze się ćwiczyło. Był znacznie większy i silniejszy ode
mnie, a co za tym idzie ani jemu, ani mi nie chciało się ciągle
wrzucać i zrzucać nakładu ze sztangi. Musiałem dźwigać tyle co
on, dlatego siła rosła straszliwie szybko. Po 1,5 roku byłem
wstanie wycisnąć na klatkę dwukrotność swojej masy.
Z nowo poznanymi dziewczynami
chodziliśmy na inne blokowiska grać w pingponga – był to chyba
jedyny sport, w którym nie trzeba było dawać im dużo fory. To
przy tym stole „przygotowywałem” się do matury.
Najlepiej z tego wszystkiego wspominam
letnie wyjścia na ławeczkę. Ciepła noc i koledzy dyskutujący
przy piwku o tym co dla nich ważne. Dzisiaj ciężko nam się nawet
razem spotkać.
Teraz bloki są już ocieplone,
obłożone barankiem w ciekawych kolorach. Drzewom ścięto gałęzie
do tego stopnia, że nikt już po nich nie chodzi. Drabinki usunięto,
krzaki wykarczowano, piaskownice zburzono i postawiono nowe. Tylko
huśtawki zachowały się w nie zmienionym stanie. Przez 20 lat drzwi
do klatki wymieniono, każdorazowo podczas remontu klatki schodowej.
W pobliżu pobudowano Biedronkę, Polomarket, Lidl, Carrefour – o
dziwo lokalny Supersam dalej prosperuje.
Blokowisko się zmieniło. Moi koledzy
wyjechali na studia, ukończyli je i zanosi się na to, że nie powrócą już na swoje stare śmieci. Tylko
ja wróciłem, licząc na to, że będę nauczycielem w swojej starej
szkole. Nowe pokolenie dzieci i młodzieży siedzi pochowane w
domach – grają na konsolach,
komputerach. Na podwórku nie słychać już krzyków szalejących dzieci. Pracuję na dachach, więc widzę, że ta tendencja jest
powszechna.
Wracając do tego co napisałem na
początku. Codziennie rano wstaje, wychodzę do pracy, wracam do domu
po tych 72 stopniach, i tak na okrągło. Najwyraźniej takie jest
życie w bloku. Dobrze wspominam czas dorastania, ale nie wiem, czy
chciałbym aby moje dzieci wychowywały się w bloku. Możliwe, że
sam mam już dość tej egzystencji w kostce. Chciałbym móc wyjść
na swoje podwórko, gdzie sąsiedzi nie będą wiedzieć wszystkiego
o wszystkich, nie zakażą mi rozpalić ogniska, włączyć muzyki,
tylko po to, aby w spokoju napić się piwka.
Autor: Krzysztof Grau
Spoko artykuł :) Ja też czasami bawiłem się tam z Wami na tym osiedlu. Pzdr! Pobite gary!
OdpowiedzUsuńNo i mam pierwszy komentarz. Szkoda tylko, ze nie wiem kto się ze mną bawił. ^_^
UsuńPiłek trochę poszło na krzakach, warto dodać zawody w rzucaniu pomidorkiem na dach bloku, pachty, mecze piłkarskie z innymi dzielnicami, gra w piłkę o ścianę bloku (zapomniałem nazwy) i krzyki sąsiada spod trójki klatka C. Kto podwieszał się pod sufitem w piwnicy powinien zaraz się przyznać :). Skoro powiedziano o piwnicy to trzeba wspomnieć o ciemnicy gdzie nie dało się zapalić światła. No i ci co nam zabraniali grać w piłkę już w większości odeszli. Niesmak pozostał a przyszło kolejne pokolenie. Mieszkając w domku pewnie większości by nas ominęła.
OdpowiedzUsuńja pamietam. jak nazywala sie ta gra ^_^ Gralo sie w "Dziesiatki", albo jak to sie mowilo w "Dyche"
UsuńAh zapomniałem dodać. Nie wiem do końca kto się wpisał, ale dodam, że ostatnio musiałem tłumaczyć przyjaciołom z uczelni, wychowanym również na blokowiskach czym jest PACHTA. Jak to się mów "Kto nie skacze, nie jest z nami" :D
UsuńFlip A Coin :)
OdpowiedzUsuńNo no. Po tym wpisie zgaduje, że to na 100% Dodo. WC3, litr lodów, 2-3h przerzucania żelastwa, pizza, sobotnie piwko na huśtawce czy ławeczce. To wspominam najlepiej.
Usuń